„Gdy wieczorem 31 sierpnia nagrywałem audycję dla radia w Hilversum, poprosiłem redakcję, by wycięli z relacji, co chcą (zawsze skracali), ale żeby koniecznie zostawili zdanie: „Od dziś Polska będzie innym krajem” .
(…) W Polsce wrzało, a mimo to redakcja zaproponowała mi, żebym jadąc do Polski /…/ zajął się jakimiś „normalnymi tematami”, a nie polityką. Np. - jak cudzoziemcy spędzają wakacje w Polsce, na przykładzie Holendrów.(…) Nie byłem zadowolony, ale postanowiłem nie kłócić się, tylko skorzystać z możliwości spędzenia wakacji opłaconych przez pracodawcę. Zaproponowałem synowi, żeby pojechał razem ze mną. Ruszyliśmy pod koniec lipca. Naszym celem był Gdańsk, a jechaliśmy przez NRD. W Polsce wciąż wrzało, a my udawaliśmy ślepych i głuchych. Wjechaliśmy na camping w Sopocie. Camping był pusty
– Są jacyś Holendrzy? – zapytałem w recepcji.
– Ani jednego.
– A Polacy?
– Strajkują.
(źródło: Dick Verkijk, „Od bazuki do Bośni”. Tłumaczyła z angielskiego Ewa Maria Slaska https://ewamaria2013texts.wordpress.com/2013/05/22/dwie-opowiesci-opowiesc-druga/)
Dick VERKIJK we wspomnieniach Ewy Marii Slaskiej (ur. 2 września 1949 w Sopocie); pisarki i dziennikarki, organizatorki kultury. Od 1985 r żyje w Berlinie. Laureatka (2003) Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej.
W początku sierpnia 1980 roku przyjechał na wakacje do Polski znajomy moich rodziców, Dick VERKIJK, dziennikarz radia holenderskiego. Miał się zajmować jakimś banalnym tematem dziennikarskim, ale w Polsce buzowało jak w kotle czarownicy i natychmiast zmienił zdanie.
Postanowił przeprowadzić wywiady z przedstawicielami opozycji demokratycznej. /…/ Zapytał mnie, czy mogłabym mu w tym pomóc, jako tłumaczka i organizatorka tych spotkań. /…/ …rozmawialiśmy z Karolem Krementowskim, przedstawicielem WZZ w „Unimorze”, Andrzejem Gwiazdą, Bogdanem Borusewiczem oraz Leszkiem Moczulskim i Aleksandrem Hallem. Ciekawe, że Dick Verkijk zrezygnował ze spotkania z Wałęsą, twierdząc, że ma już wystarczającą ilość informacji i ograniczył się do przekazania mu przez Andrzeja Gwiazdę pewnej sumy pieniędzy./…/
Lech Wałęsa. Śmieszne, bo przecież go nawet nie lubię, ale staram się patrzeć uczciwie na moje i na nasze życie, i wiem, że tego dnia, 31 sierpnia 1980 roku NIGDY, ale to nigdy nie zapomnę.
Bo chociaż nie pamiętam, co dokładnie tego dnia robiłam, ani co było na obiad, to jednak pamiętam i ZAWSZE będę pamiętać, że tańczyliśmy karmaniolę na ulicy.
I że w jakimś stopniu zawdzięczaliśmy to jemu i jego słynnej już na cały świat charyzmie.
Byłam wystarczająco mądra, żeby wiedzieć, że wysokie C dnia, kiedy rewolucja zwyciężyła, szybko zmienia się w nużące glissando znojnego uprawiania poletka tejże rewolucji. /…/ Oczywiście teraz jesteśmy jeszcze mądrzejsi o wiedzę, że prezydentura Wałęsy była marna, a on okazał się politykiem nieobliczalnym i, nawet jak na polityka, egoistycznym i zapatrzonym w siebie. A mimo to, mimo to... żałuję tych, którym nie dane było tańczyć na ulicach. To dodaje skrzydeł na całe życie. /…/
Z perspektywy berlińskiej najlepiej widać, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju i że Wałęsa, którego się w Polsce niezbyt szanuje, jest jednak na świecie najważniejszym Polakiem, chyba nawet ważniejszym niż św. Jan Paweł II, Papież.
Wstecz